Wielki finał – Marek Migalski [OPINIA]
Wielu z Was może
znać Marka Migalskiego, ale nie jako pisarza. Politolog, komentator polityczny,
a przez jakiś czas również czynny polityk i europoseł – do tej pory znany był
mi w tych rolach. Abstrahując od tego, czy się z nim wcześniej zgadzałam, czy
podzielałam jego poglądy i oceny, zawsze uważałam Marka Migalskiego za postać
wyrazistą, konkretną i jak na dość kostyczny świat politologów – barwną. Informacja o tym, że były europoseł napisał powieść
bardzo mnie zaskoczyła i szczerze mówiąc, byłam dość sceptycznie nastawiona na
ten debiut. Przypomniałam sobie literacką próbę innego polityka, a raczej
polityczki – Aleksandry Jakubowskiej, dawnej członkini SLD, która dała się
zapamiętać z afery Rywina z frazy: „lub czasopisma”. Jej powieść nie odniosła
sukcesu i nie odbiła się szerokim echem wśród czytelników.
Aby
zminimalizować uprzedzenia do samego autora, bardzo zapobiegawczo wydawnictwo
wysyłało książkę wraz z krótkim listem od autora, w którym prosi, by do jego
powieści podejść bez ewentualnych osobistych uprzedzeń. To było dobre
posunięcie. Doceniłam pokorę autora i odcięcie od dotychczasowego dorobku z
innych pól. Z reguły wcześniej pełnione role autorów, zwłaszcza te publiczne,
są wyboldowane (pogrubione) przez wydawców na okładce i w materiałach
promocyjnych w nadziei, że to przyciągnie zarówno sympatyków, jak i tych,
którzy nie przepadają za autorem, a chcą się przekonać, czy sobie poradził. Marek
Migalski i wydawnictwo Od deski do deski postawiło na inną kartę i muszę się
przyznać, że bardzo mi się to spodobało i doceniłam tę swoistą ucieczkę do
przodu.
Jednak podczas
lektury książki odkryłam brak konsekwencji w odcinaniu się od życiorysu Marka Migalskiego:
główny bohater nie tylko nosi imię autora, ale również dzieli z nim
doświadczenia zawodowe. A to rodzi pytanie, czy cechy osobowości i światopogląd
również są wspólne dla obu panów Marków.
Akcja „Wielkiego
finału” rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, w 2025 roku. To nie jest tak
odległa perspektywa czasowa, żeby autor pokusił się o jakieś futurystyczne
wizje, ale jeden element opisywanego przez Marka Migalskiego świata różni się
diametralnie od tego, który znamy – zalegalizowano eutanazję na życzenie, a w
konsekwencji powstały ośrodki realizujące tę „usługę” dla tych „klientów”,
którzy mają już dość swojej ziemskiej egzystencji. Nie są to takie ośrodki,
które znamy z teraźniejszości, a które funkcjonują już w Belgii czy Szwajcarii.
W świecie opisywanym w „Wielkim finale” owe ośrodki oferują spędzenie ostatnich
dni czy tygodni życia w pięknych miejscach i ekskluzywnych warunkach. Takie
wakacje all inclusive zakończone
„zastrzykiem śmierci”.
Do takiego
właśnie miejsca, położonego w Gambii, przyjeżdża 50-letni Marek Kastor. W
pięknym afrykańskim krajobrazie, z potrawami z całego świata, z pełnym
wachlarzem alkoholi oraz bogatym serwisem usług seksualnych Kastor ma spędzić
ostatni miesiąc swojego życia. Nie wiadomo, dlaczego podjął taką decyzję, czy jakieś konkretne wydarzenie stanowiło
katalizator. Tego czytelnik dowiaduje się stopniowo, bardzo powoli. W każdym
razie Marek wydaje się być spokojny i pewny swojej decyzji. W pełni korzysta z
oferty ośrodka Great final, korzysta
z uroków gambijskiej plaży, upija się, korzysta z usług prostytutek i rozmawia
z innymi, którzy tak jak on wybrali się na ostatnie wakacje. Tak naprawdę to
prowadzi dyskusje o powodach, dla których inni znaleźli się w tym ośrodku, w
ogóle nie wyjawiając swoich. Kastor dyskutuje żywiołowo, bez ogródek, nie
obawia się nawet dosadnie okazywać swojego zdziwienia dla powodów swoich
„współwczasowiczów”. Przy okazji odkrywa swój światopogląd, a ten był dla mnie
najciekawszy w całej tej opowieści. Jego dywagacje, rozważania, argumentacje
były dla mnie niezwykle ciekawe. Nie ma co ukrywać, że uważam tak, dlatego, że
w większości się z nimi po prostu zgadzam. Ktoś o zupełnie innych poglądach,
trwający w usztywnionym stanowisku do swojej wizji świata może nie cierpieć
Kastora i mieć ochotę odłożyć książkę, której bohater obraża jego spojrzenie na
świat i system wartości.
Są więc powody,
dlaczego ta książka może się nie podobać. Są inne oprócz tego wspomnianego
przeze mnie wyżej. Nie ma w niej zabójczego tempa akcji ani spektakularnych wydarzeń
czy zwrotów akcji. Autor po kolei opisuje każdy kolejny dzień, od rana do nocy,
z pozostałych Markowi do zakończenia żywota. Momentami język jest bardzo
wulgarny, a opisywane sceny seksu są wręcz pornograficzne. Ale jeśli duża
dynamika akcji nie jest Wam potrzebna jak tlen, a Wasze poczucie estetyki jest
w stanie wytrzymać „rzucanie mięsem” bohatera i niewyszukane opisy scen
łóżkowych, to warto sięgnąć po „Wielki finał”, poznać Kastora i przyjrzeć się
tematom poruszonym w tej książce.
Jak już wspominałam,
wyobrażam sobie, że bohater „Wielkiego finału” może denerwować czytelnika. Jego
opinie łamią niejedno społeczne tabu, schematy i stereotypy. On sam jest
bezpośredni, czasem opryskliwy, nawet cyniczny, ale jego analizy, argumenty i
wnioski są bardzo ciekawe. Pozbawione hipokryzji sądy Kastora mogą być
odbierane jako kontrowersyjne, zwłaszcza gdy dotyczą sfer wrażliwych, ale nie
mogę odmówić im logiki. Marek o wielu istotnych, wręcz fundamentalnych sprawach
mówi bez patosu, posługuje się chłodnym, racjonalnym osądem. Dla niektórych
pewnie zbyt chłodnym, bliskim świętokradztwa i bluźnierstwa. Tak mogą sądzić
ci, którzy pewne zasady i zachowania sankcjonują i kontynuują dość
bezrefleksyjnie, tylko dlatego że tak się utarło, bo tak wypada. Kastor może
się również narazić tym, którzy cenią i wręcz gloryfikują polskość, nasze
zwyczaje i postawy społeczne, ponieważ są nasze. A Marek wali tej polskości
między oczy, zdziera z niej strojne, patriotyczne fatałaszki i pokazuje, że pod
nimi ukrywa się wiele powodów do wstydu, a przynajmniej nie ma aż tylu powodów
do chwały i stawiania nas na piedestale narodów. Marek Kastor jest przekorny,
swoim tokiem myślenia idzie pod prąd. Nie trzeba się z nim zgadzać, ale sądzę,
że warto go posłuchać i choć chwilę zastanowić nad jego oceną zachowań i
zjawisk psychologicznych, społecznych, politologicznych czy religijnych.
Z każdym
kolejnym opisywanym dniem lubiłam Kastora coraz bardziej, mimo że mnóstwo jego
zachowań jest mi niezwykle obcych.
Ciekawa i warta
rozważenia jest oczywiście główna kwestia, którą porusza ta książka – eutanazja
na życzenie. Powody, dla których decydują się na to bohaterowie „Wielkiego
finału”, są przeróżne: od tych dość zrozumiałych jak ciężka, nieuleczalna
choroba, która zadaje niewyobrażalny ból i odbiera godność człowiekowi, aż po
powód dość płytki – chęć zatrzymania młodości i strach przed starzeniem się
ciała.
Marek Migalski
skłania czytelnika do refleksji, czy chcemy żyć w świecie, w którym każdy, z
byle jakiego powodu może zdecydować o własnej śmierci.
Jako psycholog, chętnie przeczytam. 😊
OdpowiedzUsuńTa psychologiczno-socjologiczna strona książki jest naprawdę ciekawa.
Usuń