"Złote spinki Jeffreya Banksa" - Marcin Brzostowski [RECENZJA]

Spośród wielu korzyści, jakie przynosi mi prowadzenie bloga o książkach, jedną z najmilszych jest poznawanie książek i autorów, których mogłabym nie spotkać, wybierając lektury jedynie w szerokiej dystrybucji. 
W mojej ręce wpadła niezbyt gruba, za to przyjemna lektura, która wyszła spod palców Marcina Brzostowskiego. 



Przyjemna nie w znaczeniu sielankowej opowieści, w której słonko grzeje, a ptaszki wesoło ćwierkają ;-). Używając takiego określenia, miałam na myśli książkę lekko i sprawnie napisaną, z ciekawą, wciągającą fabułą. A jest ona daleka od sielanki. "Złote spinki Jeffreya Banksa" to gangsterska komedia kryminalna w brytyjskim sosie. 

Frankie Turbo jest prawą ręką bossa londyńskiego półświatka, Ezekiela Horna znanego pod pseudonimem Oxford (swoją drogą bardzo dystyngowana ksywka). 
Frankie, na zlecenie szefa, ma przetransportować bardzo wartościową przesyłkę. Niestety ta arcyważna misja zostaje przerwana... przez policję. I cały plan idzie w łeb. Oxfordowi zależy na uwolnieniu swojego podwładnego, a jeszcze bardziej na odzyskaniu tej przesyłki. 
Sytuację komplikuje boss konkurencyjnego gangu - niejaki Krwawy Siergiej. 
W rozwikłaniu kłopotliwej sytuacji Oxforda pomocna może okazać się pewna prostytutka, Piękna Sara Lou, oraz miłość do klubu piłkarskiego Chelsea. 
W całej gangsterskiej układance nie mogło zabraknąć miejsca dla tytułowego Jeffreya Banksa. Ten należy do zupełnie innego świata, bo jest ministrem spraw wewnętrznych. Obraca się w wyższych sferach, ale zajmuje szczególne miejsce w przebiegu fabuły. A jakie? Musicie sprawdzić sami. 
No i jest posiadaczem złotych spinek o dość intrygującym pochodzeniu. 

Pióro Marcina Brzostowskiego bardzo mi odpowiada. Lekko i sprawnie prowadzi narrację i tworzy ciekawe dialogi. Bohaterowie są różnorodni i świetnie nakreśleni. Podczas lektury intensywnie wyobrażałam sobie wygląd postaci i nieźle się przy tym bawiłam, biorąc pod uwagę ich komediowy charakter. Szczególnie wyraźnie wizualizował mi się teść Jeffreya Banksa. Obwieszony medalami, emerytowany admirał, który w skórze bohatera narodowego skrywa pokręconego dziadka, nasuwał mi obraz Lloyda Bridgesa w wydaniu z filmu "Hot shots". 

Ta postać to nie jedyny element rozweselający podczas lektury. Najbardziej ubawiła mnie historia poznania Jeffreya Banksa z jego żoną. Kiedy o tym czytałam, nie mogłam powstrzymać się od głośnego śmiechu. Dobrze, że byłam wtedy w domu, a nie jakimś miejscu publicznym. 

"Złote spinki Jeffreya Banksa" dzieją się w Wielkiej Brytanii i muszę Wam powiedzieć, że angielski klimat jest wyczuwalny i wyraźny. Nie robiłam dochodzenia i nie wiem, czy autor mieszka lub mieszkał w Anglii, ale wybornie udało mu się odtworzyć tę atmosferę, zarówno w narracji, jak i dialogach. Ale obyło się bez angielskiej flegmy ;-). 

To lekka i odprężająca lektura, która udowadnia, że Marcin Brzostowski ma naprawdę dobre pióro. Pisze w ciekawy i łatwy w odbiorze sposób. 
Ale jedno zastrzeżenie mam i nie zawaham się go wyrazić. Za mało! Za krótko! Ta niespełna 140-stronicowa opowieść jest jakby skondensowaną wersją tej opowieści. Z takimi umiejętnościami autor mógł napisać dużo więcej, bardziej rozbudować fabułę i tym samym wydłużyć czytelnikowi przyjemność czytania. 


Za możliwość lektury dziękuję Autorowi.


Znacie którąś z publikacji Marcina Brzostowskiego?
Co myślicie o "Złotych spinach Jeffreya Banksa"?

Komentarze

  1. Uwielbiam brytyjski humor i folklor, uwielbiam rownież angielskie powieści detektywistyczne . Sama mieszkam na wyspach wiec takie książki są mi niezwykle bliskie. Dziękuje Ci za zapoznanie mnie z ta książka , jak wpadnie mi w ręce to napewno przeczytam . Blog dodaje do obserwowanych czekając na kolejne inspiracje ;)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie

    Czytankanadobranoc.blogspot.ie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mogłam podsunąć coś nowego :-). Też bardzo lubię wyspiarskie klimaty w różnych wydaniach: kryminalnych, komediowych czy obyczajowych.
      Dziękuję za obserwację :-)

      Usuń
  2. Ja również cenię sobie ironiczny humor autora, a "Złote spinki..." przeczytałam z niegasnącym uśmiechem na twarzy. Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam książki Marcina, wywołują uśmiech na twarzy i poprawiają samopoczucie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak :-). To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Marcina, ale na pewno nie ostatnie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za wizytę na blogu "Zaczytana do samego rana". Będę bardzo wdzięczna za pozostawienie śladu Twoich odwiedzin. Podziel się swoimi wrażeniami i refleksjami, stosując się do zasad netykiety. Spam oraz treści obraźliwe będą usuwane.

Popularne posty z tego bloga